Stanfordzki eksperyment więzienny

Stanfordzki eksperyment więzienny"Obecnie jest to najbardziej znane badanie w historii psychologii. Nie ma badań, o których ludzie mówiliby przez 50 lat po ich zakończeniu. Zwykli ludzie o tym wiedzą. Mówią: "Co robisz?" "Jestem psychologiem". Może to być taksówkarz w Budapeszcie. Może to być właściciel restauracji w Polsce. Wspominam, że jestem psychologiem i mówią: "Czy słyszałeś o tych badaniach?" Ono ma teraz własne życie".

Właśnie te słowa samego Philipa Zimbardo, wypowiedziane kilkadziesiąt lat później o własnym eksperymencie, idealnie oddają skalę tego wydarzenia. To, co stało się w 1971 roku w piwnicach Uniwersytetu w Stanfordzie było niespodziewane, szokujące i brutalne. Nic więc dziwnego, że informacje o tym wylały się na świat w tak zastraszającym tempie. Początkowo wyciągane wnioski z czasem zostawały poddawane coraz ostrzejszej krytyce, a z nimi sam eksperyment i jego twórca. Krytyka szerzyła się, te same słowa były powtarzane na wiele różnych sposobów. Mówiono o kłamstwie, o przekręcie, o pomyłce. Jednakże informacja powtórzona choćby milion razy, nie staje się przez to bardziej wiarygodna. Jak to rzeczywiście było? Możemy przyjąć wiele różnych perspektyw, zobaczyć w czym leży źródło tej krytyki i jakie naprawdę ma argumenty na swoje poparcie. Co stoi w obronie słynnego psychologa, a czego wytłumaczyć się nie da?

Niemal wszystkie, a już zdecydowanie większość argumentów przeciw Zimbardo sprowadzają się do kilku podstawowych kwestii. Zanim jednak do niech przejdę warto rozwiać powszechny błąd w myśleniu na temat samego profesora (a także od razu odrzucić jeden z zarzutów, kierowany w jego kierunku w niektórych publikacjach). Philip George Zimbardo był już znanym i cenionym naukowcem, a także wykładowcą zanim podjął się przeprowadzenia SPE (Stanford Prison Experiment). Zajmował się psychologią społeczną, nieśmiałości i m.in. psychologią zła. Zarzut więc, jakoby eksperyment więzienny miał przynieść mu rozgłos i pomóc w karierze, zdaje się być bez sensu. Nie potrzebował tego.

Jakie wnioski nasuwają się jako pierwsze po zapoznaniu się z przebiegiem eksperymentu? Skoro brali w nim udział "całkiem normalni" studenci, nie przejawiający nigdy w przeszłości brutalnych zachowań, a mimo to byli zdolni do tak makabrycznych czynów, to znaczy, że każdy z nas jest w stanie stać się oprawcą. Sugeruje to, że sytuacja czyni złoczyńcę, a nie to, jacy jesteśmy. Czy tak rzeczywiście jest? Zapewne można szukać odpowiedzi w wielu publikacjach naukowych z dziedziny psychologii czy socjologii. Czy ten eksperyment udowadnia tę tezę? Absolutnie nie.

Zacznijmy od tego, że badanie to od samego początku dotyczyło całkiem innej kwestii, a dopiero późniejsza narracja i powtarzane opowieści przekształciły te pierwotne założenia w jakąś inną historię, żyjącą własnym życiem. SPE miał przedstawić zachowania ludzi w instytucjach totalnych. Zimbardo jak i inni chcieli udowodnić (warto przyjrzeć się temu sformułowaniu, żaden naukowiec, planując badanie, nie powinien być nastawiony na jakiś konkretny, jeden jedyny, rezultat), że obecny system więziennictwa działa niepoprawnie i należy go zreformować.

Kolejną kwestią, którą zdecydowanie należy poruszyć to pytanie, czy eksperyment więzienny to w istocie rzeczywiście był eksperyment, w pełnym tego słowa znaczeniu. Już w 4 lata po jego przeprowadzeniu pojawiła się krytyka metodologiczna, a dziś już wiemy, że jeśli SPE cokolwiek udowadnia jako badanie to właśnie to, jak nie powinno się eksperymentów przeprowadzać. Jeden z wczesnych krytyków - Festinger określił go mianem demonstracji, co w moim odczuciu jest dość trafną nazwą. Przytoczę pewne wydarzenie, które miało miejsce podczas trwania stanfordzkich wydarzeń, a które w odpowiedni sposób prezentuje niekompetencję i złe podejście twórców. Dwa dni przed zakończeniem eksperymentu Philipa Zimbardo odwiedził jego dawny współlokator - Gordon Bower. Zaniepokojony sytuacją, zapytał profesora, co właściwie w tym badaniu jest zmienną zależną, a co niezależną. Oto jak opisuje to wydarzenie Zimbardo:

"Sam się zdziwiłem, jak bardzo rozzłościł mnie tym pytaniem. Miałem na głowie włamanie do więzienia. Bezpieczeństwo moich ludzi i stabilność więzienia były zagrożone, a tu musiałem wysłuchiwać tego płaczliwego, liberalnego, akademickiego bufona, który przejmuje się niezależną zmienną." (Zimbardo, 2007)

Zaangażowanie twórców było tak duże, że nie wiadomo właściwie, gdzie kończyła się rzeczywistość a zaczynała rola. Blum (jeden z głównych krytyków eksperymentu Zimbardo) podobne zjawisko dostrzegł u pozostałych uczestników. Potwierdzają to również wypowiedzi studentów, biorących udział w badaniu. Ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której student grający więźnia chce się wycofać, próbuje to zrobić, ale już nie wie, jak przejść z sytuacji "gry", na rzeczywistość. W takim przypadku to przestało być udawane, a stało się prawdziwym więzieniem. Ta perspektywa mogła wydać się więźniom przerażająca i istotnie wpłynąć na ich zachowanie. Zwróćmy też uwagę na to, że badanie to przeprowadzono tylko raz. Nigdy nie powtórzono go w choćby zbliżony sposób (nie mówiąc o wiernym odtworzeniu) tak, aby wnioski z tego płynące w jakikolwiek sposób potwierdzać.

Tak jak wspomniałam na początku, krytyki było i wciąż jest bardzo wiele. Zwróciłam uwagę na część najistotniejszych kwestii, a przykładów można znaleźć jeszcze więcej. Chciałabym jednak skupić się teraz na czymś innym, na pytaniach jakie postawił nam stanfordzki eksperyment więzienny. Jakie przesłania sama w nim dostrzegam i jakie wyciągnęłam wnioski.

SPE nie był poprawnie przeprowadzonym badaniem i nie może dać jego twórcom odpowiedzi na pytanie, jakie sobie postawili przed jego przeprowadzeniem. Nie można też (znając argumenty przeciw) wysnuwać wniosków, że złe uczynki generuje tylko sytuacja. Lecz pomimo tego, wydarzenia w roku 1971 w piwnicach Uniwersytetu w Stanfordzie miały miejsce. Studenci po zaledwie kilku dniach dopuścili się wszystkich opisywanych bestialskich zachowań, a badanie trzeba było przerwać. Pojawia się pytanie "Dlaczego?". Wydaje mi się, że odpowiedź na nie powoli wyłania się właśnie z późniejszej historii eksperymentu. Krytyka i obrona zderzają się ze sobą i choć poruszają różne kwestie to kawałek po kawałku relacjonują, co właściwie się tam wydarzyło. Choć ta demonstracja miała całkiem inne zadanie, to doprowadziła do tego, że przez jakiś czas oczy wszystkich skierowały się w jednym kierunku, a konsekwencji tego nie da się właściwie pojąć. A co, gdyby się nie wydarzyło?

Idea, że winna całemu złu jest sytuacja, rozprzestrzeniła się jak zaraza. W końcu łatwo jest zrzucić odpowiedzialność i stwierdzić, że to nie ja - a okoliczności. "Nie przez przypadek koncepcja Zimbardo spotkała się z tak ogromną popularnością w Niemczech i w Europie Wschodniej - tam gdzie brakowało racjonalnych wyjaśnień, dlaczego tak wielu tak długo traktowało innych z najwyższym okrucieństwem. Hokus - pokus i mieliśmy gotowe wyjaśnienie." - pisze psycholog Tomasz Witkowski. Idzie on o krok dalej sugerując, że wiedza o tym eksperymencie, tak w końcu rozprzestrzeniona, wpłynęła istotnie na sposób myślenia ludzi i mogła stać się mechanizmem samospełniającej się przepowiedni: "Skoro już wiem, że to sytuacja sprawia, że jestem zły, w niektórych okolicznościach będę tego oczekiwać." To z kolei doprowadzi do spełnienia tych założeń. Co taka wiedza może uczynić, kiedy jej posiadaczem jest prawdziwy strażnik więzienny, jak w Abu Ghraib? Czy miała tam swoją rolę?

W historii ludzkości nie brakuje momentów, kiedy całkiem niewinni ludzie zaczynali dopuszczać się makabrycznych zachowań. Wspomnieć wystarczy II Wojnę Światową i Holokaust czy Ludobójstwo w Rwandzie w 1994. Nie da się odmówić takim wydarzeniom podobieństwa do Stanfordzkiego eksperymentu więziennego, choć skala jest całkiem inna. Można wpędzać się w dyskusje, czy następstwa i wnioski z badania jakie wykonał Zimbardo, były warte tego, jakie nastąpiły po nim negatywne konsekwencje. Sądzę jednak, że w nauce i rozwoju istotne są nie tylko same wnioski. Nie tylko odpowiednie badania i ich metodologiczna jakość. Równie istotne jest odnajdywanie właściwych pytań, a tych SPE z pewnością nam nie szczędzi.

Źródła:

Komentarze